Okrutni Kiedysiejowie i złota rybka

I ty możesz zostać Kiedysiejem. Przystąpienie do tej formacji nie wymaga wielkiego wysiłku; wręcz przeciwnie, jest łatwizną i nic nie kosztuje. Chociaż… może gdy nagle staniesz się jednym z nich, poczujesz w okolicach serca ledwie uchwytny niepokój, ale szybko sobie z nim poradzisz, widząc, że znalazłeś się w doborowym towarzystwie. Na tej platformie myślowej spotyka się wszak wielu dojrzałych wiekowo, wykształconych, utytułowanych i świetnie sytuowanych ludzi. Stąd zapewne bierze się wrażenie, że Kiedysiejowie wnoszą jakąś wartość do dyskursu o życiu.

Uwaga: Żeby stać się Kiedysiejem, należy na wstępie uznać siebie za wzorzec ludzkiej egzystencji, a własne opinie za obowiązujące normy. Później już pójdzie jak z płatka. Później wystarczy tylko z pogardą uznać, że w naszych czasach wszystko stoi na głowie, jest zbyt łatwo i to jest jakaś kpina, i tak dalej.

Pani X, emerytowana nauczycielka, zżyma się i oburza na program 500+. Gdzie nie stanie, tam musi mowę na ten temat wygłosić. Akurat stoi przed mięsnym w rynku, jeszcze nie zrobiła zakupów. Kiedyś, powiada, nie tak dawno, taka matka zabierała gromadę dzieci do lasu i potrafili na siebie zarobić. Jak dobrze poszło, to wystarczało na wyprawki do szkoły i jeszcze co nieco zostawało. Taka matka zaradna, chociaż czasem miała i pijaka w domu, nawet odłożyć umiała. A teraz co? – sroży się pani X. – Teraz wszystko na opak. W tym roku nie miałam od kogo kupić jagód i musiałam przepłacać na targu.

Współczujemy bardzo pani X w jej niedoli. Zwłaszcza że wciąż widzi te matki w Biedronce z pełnymi wózkami i nie może zrozumieć, jak to tak można ludziom dawać pieniądze za nic. To jej podnosi ciśnienie i cukier we krwi. Kiedyś to by było niedo-pomyś-lenia.

Pani Y z kolei, już po zakupach, z siatką pełną drobiowych wątróbek i kurzych korpusów, podparłszy się pod boki, wtóruje: Kochana, ja swoją piątkę wychowałam bez żadnej pomocy. Kiedyś się żyło z pracy rąk własnych, ciężką krwawicę czy coś w tym rodzaju się wkładało w swój los. A teraz? Pójdzie, weźmie, wyda na zbytki, a człowiek patrzy i wątroba mu się przewraca.

Cóż, pani Y też szczerze współczujemy, bo wątrobę ma się tylko jedną.

Obie panie są zgodne co do tego, że skandalem jest i obrazą boską, iż teraz młodym żyje się tak łatwo, podczas gdy KIEDYŚ (tu można wstawić dowolną cierpiętniczą frazę). Kiedysiejowie uważają, że skoro (kiedyś) im przyszło zmagać się z problemami, to niechże i inni nie mają lżej.

***
Pewien wędkarz długo siedział nad zalewem w Chorzelach. Siedział i siedział, i nic. Wtem, gdy już zaczynał tracić nadzieję, spławik zadrżał i zniknął. Wędkarz poderwał się na równe nogi, zgrabnie podciął i… aż się ze zdumienia zachłysnął powietrzem. Na haczyku dyndała okazała złota rybka i gadała ludzkim głosem.

– Chłopie, bądź człowiekiem, wypuść mnie – wystękała. – Ja ci spełnię dowolne życzenie i to natychmiast. Powiedz mi, co cię uszczęśliwi.

– O kulson! – jęknął wędkarz i wyjął z kieszeni telefon komórkowy.

– Ty, słuchaj! – wrzasnął, bo żona po drugiej stronie już zaczęła swoje „gdzie cię cholera nosi” i jego głos ledwie się przedarł przez ten jazgot.

– Gadaj szybko, o co mam prosić złotą rybkę, bo ona już ledwo zipie. O nowy samochód? Nowy dom? Forsę? Wymyśl, co mam powiedzieć, bo może być tylko jedno życzenie!

– Dawaj ją do telefonu – zażądała żona. – Sama jej powiem.

– Pogadaj z moją żoną – zaproponował wędkarz półżywej rybce. – Ona prędzej coś wymyśli.

– Powiedz mi, co cię uszczęśliwi – wyszeptała złota rybka do telefonu.

– Słuchaj rybka, jedno życzenie to mi nic nie daje. Ale jak już musi być jedno, to niech rybka zrobi tak, żeby inni nic nie mieli. Rozumie rybka? Nikt – nic. W całych Chorzelach.

Nie wiemy dokładnie, czy życzenie się spełniło. Miejmy nadzieję, że jednak nie. Miejmy nadzieję, że złota rybka wyzionęła ducha, zanim zdążyła uszczęśliwić żonę wędkarza (który, nawiasem mówiąc, wciąż moczy wędkę, żałując, że nie poprosił chociaż o rozum).

ANNA NOWAKOWSKA

Zdziwój Nowy, 16 stycznia 2018 r.

Dodaj komentarz