Wszystkiego tego, na co zasługujemy!

Odkąd wymyślono automatyczne kończenie wyrazów przy pisaniu na klawiaturze smartfona, liczba dziwnych życzeń lawinowo wzrosła. „Lepkiego pióra!” – życzy mi znajomy. „Sorcia, kuźwa, miało być letkiego” – poprawia się po kilku minutach. Jeden zero dla smartfona. Było też tajemnicze: „I niech Bogusława macie w opiekany”. Dziękuję, z całego serca dziękuję, ale wolę, żeby jednak nie.

Jestem przekonana, że świat nie potrzebuje kolejnych życzeń na Nowy Rok, więc ich nie złożę, tego nam życzę, co zawarłam w tytule. Brzmi groźnie? I bardzo dobrze!

Dręczy mnie dziwna myśl, że im usilniej życzymy sobie „wszystkiego najlepszego”, tym mniej doceniamy bezpieczną zwyczajność. Szukanie Wszystkiego Najlepszego jest szukaniem guza. Kłopot w tym, że ten proces zwykło się nazywać „postępem”. Cóż, pojęcia mają magiczną moc przesłaniania rzeczywistości. Przynajmniej przez pewien czas.
Ale dziś nie czas na gorzkie żale, bo wciąż nie błysnęły sylwestrowe race, gdzież nam jeszcze do pokuty.

Jaki będzie nadchodzący rok? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta, nie warto zatrudniać jasnowidza: Z nielicznymi wyjątkami wszystko, co się wydarzy, będzie konsekwencją wcześniej podjętych decyzji i działań. Tak funkcjonuje ten dziwny świat, o czym ludzie uczą się w szkole, a następnie zapominają i wyglądają na strasznie zdziwionych, gdy to święte prawo przyczyny i skutku wali ich w pysk na odlew.

W tym roku najbardziej dziwić się będą Brytyjczycy. Wciąż nie ma pełnej jasności, jak doszło do tego, że Zbiorowy Obłąkaniec ze skłonnościami samobójczymi zyskał tak miażdżącą przewagę nad Zbiorowym Rozumem, iż był w stanie wydać całe społeczeństwo na pastwę chaosu i na zatracenie. Ludzie mówią, że to przez boty Putina. Ludzie mówią, że to owa słynna brytyjska pycha jakoś się inkarnowała w osobie Borisa Johnsona i spadła na Zjednoczone Królestwo jak całun.

Ludzie mówią różne rzeczy, mniej lub bardziej sensowne, ale większość z nas patrzy na Brytoli jak na gromadę lunatyków zmierzających w zbiorowo śnionym koszmarze ku krawędzi klifu, by tam, zwieńczywszy dzieło heroicznym, a pozbawionym sensu skokiem w nicość i po nic, dokonać żywota. Adijos, przyjacieles. Obawiam się, iż większość ocknie się, spadając. Może zdążą się postukać w czoło i wrzasnąć „what the fuck!”. Ale grawitacja tak działa, że gdy skaczesz, to spadasz. Niekoniecznie na cztery łapy.

Zatem brexit, trzymaj się, kto może. Miejsca w pierwszych rzędach zarezerwowano dla obcokrajowców w UK i dla obywateli brytyjskich żyjących szczęśliwie w krajach Unii Europejskiej. Uwaga, będą turbulencje! Chyba że w porę wyhamują przed krawędzią, czego wszyscy powinniśmy im i sobie życzyć.

Oczywiście zawsze może być jeszcze gorzej. Właśnie skończyłam lekturę powieści Sigríður Hagalín Björnsdóttir „Wyspa”. Pewnego dnia tytułowa wyspa, którą tutaj jest Islandia, traci kontakt z resztą świata. Milkną międzynarodowe linie telefoniczne, wyłączają się satelity, nie działa światowa sieć internetowa. Nie przylatuje żaden samolot, nie przypływają statki. Islandia zostaje sama i musi stać się samowystarczalna. Na początku budzi się nawet pewien rodzaj entuzjazmu, jakieś pokraczne wzmożenie ideologiczne: Duch Narodu zaczyna się prężyć i pohukiwać, ale trwa to stosunkowo krótko. Ideologii wystarcza do chwili, w której zaczyna brakować… wszystkiego. Leków. Części zamiennych. Żywności. Somowystarczalność i duch narodu okazują się złudzeniem. Rzeczywistość okazuje się odporna na ideologiczne brednie.

Dalej czytajcie sami, bo warto. To nie jest grube dzieło, przeczytanie zajęło mi raptem dwa wieczory. Świetnie opisana dynamika upadku społeczeństwa przypomina nam, jak kruche jest to, co uważamy za oczywiste i raz na zawsze dane – człowieczeństwo. Jak nikłą warstwę stanowi kultura. Jak szybko wraca się do stanu czujnego zwierzęcia na dwóch nogach, gotowego unicestwić każdego, kogo uzna za obcego i/lub innego.

ANNA MARIA NOWAKOWSKA

Zdziwój Nowy, 1 stycznia 2019 r.

Dodaj komentarz