Czy kogoś obchodzi?

Wzmożenie inwestycyjne, przynajmniej w sferze deklaracji i obietnic, osiąga powoli temperaturę wrzenia. Co się dzieje? Policzmy, ile do wyborów… Ojej, jak ten czas leci! Nic dziwnego, że Chorzele wstają z kolan, ogłaszają boom gospodarczy i przestają być prowincją. Toż to skandal, żeby miasto o takich tradycjach wstydliwie zachowywało dziewictwo, gdy dookoła trwa balanga i wszyscy już rzygają pod stoły. Ale nareszcie! Już wkrótce będziemy mieli własny smog, własne skażenie środowiska, własne składy niebezpiecznych odpadów przemysłowych i w ogóle wszystko własne. Ponieważ nie udało się rozbujać zony gospodarczej w Przasnyszu, przyłączymy Przasnysz do Chorzel i odtrąbimy sukces. Od razu będą nam potrzebne trzy podstawówki, planetarium i jeszcze ze cztery fontanny. Jak rozwój, to rozwój.

Nikt nie pyta, co u jasnej cholery władze chcą nam sprowadzić na głowę. Dlaczego powinniśmy ufać tej władzy, że wie lepiej, co nam jest potrzebne? Na tyle ufać, żeby nawet nie zapytać: ki czort? Przychodzi sobie jakaś spółka z ograniczoną odpowiedzialnością (z kapitałem w wysokości pięć tysięcy złotych; informacje o spółce są jawne i dostępne w sieci), o wdzięcznej nazwie SO SPV 114. Kupuje tanio prawie sto hektarów i powiada tak: Tu będzie coś, ale nie powiemy co, bo to tajemnica biznesowa. Ale wierzcie nam, że to będzie dla was dobre. Przyjdzie inwestor, ale nie powiemy, kto to jest. Będzie coś produkował z drewna. Ludzie, czy to mi się śni?!

Czy lokalna społeczność zdecyduje się na zadanie kilku trudnych pytań, czy też randkujemy w ciemno z nadzieją, że ten, co nas wyobraca, to szlachetny książę na białym ogierze, a nie pazerny krwiopijca, który zrobi nam tu drugi Bangladesz?

Przychodzi mi do głowy tylko jedno wyjaśnienie tego fenomenu, tej milczącej zgody i naiwnej ufności – że młodzi ludzie nie wiążą swojej przyszłości z tym miastem i mają wszystko gdzieś. Zaś starsi są tak uwikłani w pajęczynę zależności, że boją się wydać z siebie głos. Niechbym się myliła, niech mi ktoś powie, że wszystko jest w porządku, że tak to się powinno odbywać – władza ogłasza, ciemny lud klaszcze, chociaż nie ma pojęcia na co się właśnie zgodził. Halo? Coś wam to przypomina? Bo mnie tak, mnie to przypomina praktyki kolonialne. Wykorzystać tanie rezerwy siły roboczej, wyssać ze środowiska ostatnie soki życiowe, wyciąć ostatnie lasy, zatruć wodę i spieprzać, zostawiając rumowisko.

Obym była w błędzie. Bardzo chcę się mylić, ponieważ żyję tutaj. Na domiar nieszczęścia (szczęścia?) ustawa o obrocie ziemią przykuła mnie do tego miejsca jak pańszczyźnianego chłopa – nie mogę sprzedać swojego siedliska i odejść na zieleńsze łąki. Nie mam wyboru, muszę zacząć serio interesować się przyszłością swojej gminy.

Słyszałam, że mieszkańcy Przasnysza oburzają się na ekspansywność Chorzel, czując się w niejasny sposób pokrzywdzeni. Zatem na otarcie łez dostaną lodowisko. Ten czy inny skrzeczy (zawsze ktoś musi skrzeczeć i nie zawsze to jestem ja), że lodowisko to nie to samo co basen, że Chorzele mają ten swój basen i są mniej prowincjonalne niż bezbasenny Przasnysz. Pragnę pośpieszyć – ku pokrzepieniu znękanych przasnyskich serc – z wynikami naukowych dociekań, dotyczących basenów kąpielowych.

iędzynarodowe badania wykazały, że średnio połowa kąpiących się – w krajach tak kulturalnych jak Kanada, Niemcy, Francja – beztrosko szczy do wody. Robią to nawet sportowcy podczas treningu. W wyniku reakcji chemicznej moczu z zawartym w wodzie chlorem powstają substancje tożsame z gazem bojowym używanym w czasie I wojny. Oczywiście o mniejszym stężeniu niż na polu walki, ale taki pływak wdycha sobie ten chlorocyjan, wchłania przez skórę trichlorek azotu i co z tego ma? Astmę i inne niespodzianki. Nigdy natomiast nie słyszano, żeby ktoś oddawał mocz na taflę lodowiska, więc sami widzicie, że Przasnysz dostaje zabawki lepsze, bo zdrowsze.

Obejrzałam program interwencyjny, który TV Trwam nakręciła w Chorzelach z okazji sporu o liczbę szkół podstawowych, i jestem podwójnie wstrząśnięta. Najpierw nieobecnością przedstawicieli samorządu gminy, co jest ewidentną odmową dialogu ze społecznością. Jawnym wyrazem pogardy i lekceważącym machnięciem ręką: „a gadaj zdrów, władza tymczasem zrobi swoje”. Drugi wstrząs przeżyłam w czterdziestej pierwszej minucie nagrania, kiedy to młoda kobieta zwraca się do ustawodawców. Trzeba się uważnie wsłuchać, żeby wydobyć sens tego apelu, ale jest on mniej więcej taki: Weźcie nas za mordę, bo nie potrafimy korzystać z wolności wyboru. Powiedzcie nam, jak żyć, w sposób niebudzący wątpliwości, ostatecznie i raz na zawsze. Ten na wpół świadomy, rozpaczliwy apel złamał mi serce. Odebrał mi siły. Na chwilę.

ANNA NOWAKOWSKA

Zdziwój Nowy,  4 kwietnia 2017 r.